„Nieważne, którą drogą - przyjdź do mnie.
Bo przecież musisz tutaj być.
Tak naprawdę.”
Kaja Kowalewska
Z mojej piersi wyrwał się paniczny krzyk strachu.
Nasze ciała nieubłaganie, z zastraszającą prędkością zbliżały się do ziemi, a
ja nie miałam zielonego pojęcia jak temu zaradzić. Do oczu naleciały mi łzy,
uniemożliwiając swobodne lustrowanie spadku naszej wysokości. W mojej głowie
pojawiały się niechciane obrazy — nasze ciała; moje przyciśnięte do boku
Sasuke, zamieniające się w swoistą papkę, po zetknięciu z ziemią. Nie chciałam
stracić swojego życia, nie chciałam zginąć tak prostą śmiercią. Byłam pewna, że
miałam do zrobienia jeszcze dużo rzeczy. Nie mogłam odejść, jeszcze nie teraz.
I nie tutaj. W miejscu, gdzie nikt, nigdy mnie nie znajdzie. Z zaciśniętym do
granic możliwości żołądkiem, gardłem oraz całym działem, rozglądnęłam się w poszukaniu
jakiegoś racjonalnego wyjścia z całej tej sytuacji.
A co jeśli żadnego nie ma?
Zachłysnęłam
się tą myślą, wpijając palce mocniej w materiał płaszcza Sasuke. Miałam nikłą
nadzieję, że udało mu się znaleźć cokolwiek. Mogłam schować swoją dumę do
kieszeni, przynajmniej, dopóki unikniemy niechybnej śmierci. Spojrzałam na jego
twarz. W porównaniu do mnie wydawał się ostoją spokoju, co jeszcze bardziej
mnie przeraziło. Dławiłam się zimnym powietrzem, niemal czując szybką pracę
serca. Nie mogłam na to patrzeć, po prostu nie mogłam. Starałam się zamknąć
jakoś oczy, kazać tym cholernym powiekom, aby zamknęły się choć na chwilę, nie
patrzyły na rozgrywającą się tragedię. Niestety. Nie mogłam, moje ciało
owładnięte adrenaliną, strachem oraz panicznym niepokojem poległo, nie chcąc
mnie słuchać. Sasuke jakby zwiedziony moim niepokojem, począł coś robić.
Jedną
dłonią trzymał mnie w okolicy tali, a drugą uformował kilka pieczęci. Czekałam
sekundę, dwie, a może nawet wieczność — nic się nie stało. Nie wiedziałam,
dlaczego oczekiwałam od Sasuke wyjścia z tej sytuacji. To niemal przywodziło na
myśl wspomnienia, z naszego dzieciństwa. Uchiha nie poddawał się, po raz drugi
wykonał kilka gestów dłonią. Niestety moja nadzieja oraz jego umiejętności nie
były wystarczające w tej sytuacji. Byłam skazana na klęskę. Zakwiliłam
żałośnie, a Sasuke drugą ręką zasłonił mi oczy, chyba nie chcąc, abym tak
zapamiętała ostatni moment mojego życia. Czekałam, z wielką nieświadomością na
wielki ból, a później totalną znieczulicę. Nic takiego, jednak nie nadeszło.
Dłonie,
ale również ramiona Sasuke zostały wyrzucone na boki. Zyskałam tym samym
doskonały wgląd na całą sytuację. Nasze ciała zatrzymały się ledwo nad ziemią,
przez tajemniczą siłę. Miałam ochotę pisnąć oraz płakać ze szczęścia.
Żyłam.
Poruszyłam
dłońmi, chcąc się upewnić, czy to nie wybryk mojej wyobraźni, że naprawdę moje
ciało nie zostało zmiażdżone w ziemi. Nic takiego nie miało miejsca; moja stopa
w momencie, w którym dotknęła zielonej trawy, pociągnęła za sobą całe ciało,
przez co z cichym jękiem upadłam, poddając się grawitacji. Mój policzek
boleśnie dociskał się do zieleni. Musiałam mrugać jak szalona, aby pozbyć się
mgły przed oczami. Nie rozumiałam, co się właśnie stało, ale byłam szczęśliwa.
Bez niczyjej pomocy dostałam się do Wioski Widma,
w dodatku przetrwałam już w pierwszym starciu. Wypuściłam z rozchylonych
ust garść powietrza, a zapach wszystkich kwiatów rozsianych dookoła
nieprzyjemnie osiadał na płucach, przez co niekontrolowanie kaszlnęłam,
łapczywie pragnąc powietrza. U Sasuke wystąpiły podobne objawy, co tylko
przypomniało mi o jego obecności.
Ułożyłam
dłonie obok swojej głowy, po chwili starając się podnieść na klęczki. Kręciło
mi się niemiłosiernie w głowie. To te cholerne kwiatki. Podparłam ciało na
jednej dłoni, na wpół przymkniętymi powiekami, szukając przyczyny kiepskiego
samopoczucia. Zauważyłam to zielsko kilka metrów od nas. Padum avium, było dość rzadko spotykaną rośliną. Słyszałam o niej
tylko od Tsunade- shishō, gdy jako świeżak, miałam za zadanie nauczyć się, a
później bezbłędnie rozpoznać wszystkie rośliny z książek medycznych. Przez to,
że moja mentorka bardzo skrupulatnie, wręcz brutalnie wbijała mi wiedzę do
głowy, teraz byłam w stanie bez problemu rozpoznać czeremchę zwyczajną.
Sięgnęłam za plecy, dając znak Sasuke, aby wstrzymał oddech najdłużej jak się tylko
dało. Z plecaka wyciągnęłam maseczki, które zapakowała mi Temari. Teraz byłam
jej za to cholernie wdzięczna.
Założyłam
jedną na usta, a drugą podałam Sasuke, aby zrobił z nią to samo. Gdy mnie
wysłuchał, mogłam w końcu podnieść swoje ciało, prawie dobrze oddychając.
—
Musimy się stąd wydostać. — jęknęłam przez maseczkę, na czworakach zbliżając
się do Sasuke. — Nie jestem do końca pewna jak długo możemy wytrzymać w tym
smrodzie, ale myślę, że nie długo.
Była
to prawda. Jeśli chodziło o Tsunade oraz jej naukę, to nie miałam obowiązku
wiedzieć dokładnie czegoś co na pewno nigdy lub sporadycznie mi się przyda.
Niewielu medyków — bo może trzech lub nawet czterech — miało do czynienia z padum avium. Moja mentorka do nich nie
należała, a wręcz nie wierzyła, że gdzieś istnieje aż tak trujące zielsko.
Sama
nie do końca wierzyłam w tą bajeczkę.
—
Sasuke. — powtórzyłam po raz drugi, zatrzymując spojrzenie na dłużej, na jego
czarnych oczach. — Ruszmy się, proszę.
Kiwnął
mi głową, zbierając swoje ciało z kucek, a później powoli podniósł się na
proste nogi, rozglądając się dookoła. Postanowiłam na tę chwilę, nie
przypominać o tym, że mieliśmy wielki problem. Nie mógł używać czakry, nie
byłam nawet pewna, czy ja mogłam jej użyć. To sprawiało, że byliśmy naprawdę łatwym
celem. O ile Sasuke miał swoją katanę oraz dwie sprawne ręce o tyle ja, oprócz
moich umiejętności oraz taijutsu nie mogłam liczyć na nic. Pozbierałam swoje
cztery litery z ziemi, dołączając do chłopaka. Dopiero wtedy zebrałam się do
oglądania miejsca w jakim się znaleźliśmy, a było na co patrzeć.
Nie
spodziewałam się po Wiosce Widma wielu
rzeczy, może obrazu nędzy, zrozpaczenia oraz ognia piekielnego na każdym
możliwym kroku. Ku mojemu zaskoczeniu przed nami rysował się całkiem przyjemny,
malowniczy krajobraz. Dookoła nas znajdował się wysoki, zielony las, tak gęsty,
że miałam wrażenie, iż nigdy się nie kończył. Z kilku liściastych koron zwisały
równie zielone liany. Oczami wyobraźni widziałam zwierzęta zwisające z tych
sznurów, wszystko wyglądało naprawdę urodziwie. Nawet za bardzo. Gdzieś
niedaleko słyszałam chlupanie wody, co jakoś mnie uspokoiło. Miałam pewność, że
nikt tu nie umarł z pragnienia, my samy z niego nie umrzemy, przynajmniej w
najbliższym czasie.
Skierowaliśmy
swoje kroki w stronę drzew, nie odzywając się do siebie słowem. Nie miałam
zielonego pojęcia co mogłabym mu powiedzieć, oprócz kilku dość stosownych słów,
które zawsze miałam przygotowane do momentu, w którym jego stopy stanęłyby na
granicy wioski. Bardzo wyczekiwałam tej chwili, praktycznie co noc przed tym
jak zasypiałam nad książkami medycznymi, starałam się wymawiać swoją mantrę.
Nie wiedziałam tylko czy podczas tej sceny chciałam być miła, czy
niewyobrażalnie wściekła na to, że zwalczał swoje demony przez bardzo długi
czas. Dość uważnie stąpałam po trawie, starając nie nadepnąć na roślinę, która
dodatkowo wydzieliłaby więcej trującego odoru. Nasilenie się pewnych zapachów
mogło być dla człowieka wręcz śmiertelne. Nawet dla tak wykwalifikowanych ninja
jakimi byliśmy.
Nie
byłam do końca pewna czego spodziewać się od uroku tego miejsca, ale z autopsji
wiedziałam, że niczemu ani nikomu nie można ufać. Jedyne czego zawsze można być
pewnym to siebie.
—
Masz jakiś plan, gdzie możemy iść, prawda? — zapytałam, bawiąc się paskiem
plecaka, skupiając tym samym na przedmiocie całą uwagę. Nie byłam pewna, czy
chcę po raz kolejny zatopić się w czarnym spojrzeniu. Miałam wrażenie, że gdy
tylko na nie spojrzę, zacznę mięknąć, a według wszystkiego co kiedyś mówiła mi
Yamanaka, wobec mężczyzn trzeba być niedostępną. Na wszystkie możliwe sposoby.
— Sasuke? — zapytałam powtórnie, nie słysząc żadnej odpowiedzi.
W
tamtym momencie Uchiha był dla mnie niczym więcej jak tykającą bombą — mógł
wybuchnąć w najmniej nieoczekiwanym momencie, gdy tylko przez przypadek naruszę
nie odpowiednią zawleczkę, która odpali niewidzialny zapalnik i doprowadzi do
spektakularnego wybuchu. Zmiatając mnie tym samym z powierzchni ziemi.
Przebywanie z czwórką dziewczyn stanowczo mi nie służyło, stałam się przez to
straszną kluchą, która powinna zniknąć po wielu latach treningu z Tsunade-shishō.
Nawet teraz, gdy wymawiałam imię swojej mentorki przed moimi oczami pojawiała
się scena, w której popijała czarki sake, przyglądając się jak wylewałam siódme
poty na treningach. Gdy ja starałam się za wszelką cenę jej zaimponować, ona
prosiła o kolejną butelkę alkoholu, coraz bardziej podpitym wzrokiem mi się
przyglądając. Ciągle pamiętałam dźwięk szkła obijającego się o siebie, gdy
uderzyła w stół. Za każdym razem, gdy myślałam, że jednak była zadowolona z
moich postępów, dostawałam po głowie, zapominając o koncentracji. Medic-nin nigdy nie mógł tracić koncentracji
oraz równowagi.
Pokręciłam
szybko głową chcąc wyrzucić z głowy wszelkie wspomnienia, dzięki temu udało mi
się skupić na słowach Sasuke. Choć na chwilę.
—
Przywołaj Katsu. — wypalił, wypalając mi spojrzenie w ramieniu. — Chcę
sprawdzić swoją teorię.
Podniosłam
głowę, bez wahania wykonując wszystkie znaki. Zajęło mi to kilka sekund, po
czym rozłożyłam przed sobą dłonie czekając na miniaturową wersję, leczniczego
ślimaka. Mijały minuty, jednak nic się nie działo. Podniosłam dłoń, z uwagą się
jej przyglądając. Sasuke nie był taki głupi, również zdawał sobie sprawę z tego
co nas czekało, bez czakry. Od razu
odtrąciłam od siebie tę myśl. Nie byliśmy bezbronni, przynajmniej tak mi się
wydawało.
—
Tak jak myślałem. — wtrącił, przykładając palec wskazujący do podbródka.
Przyglądnęłam się temu z uwagą, przełykając głośno ślinę. — W tym miejscu
znajduje się coś co blokuje przepływ czakry. Jak na dość głupią historyjkę,
wszystko jest przemyślane. Nawet najprostsza technika mogłaby zniszczyć spokój
tego czegoś.
—
Twierdzisz, że znajdujemy się w genjutsu? — zapytałam zaabsorbowana. To nie
było możliwe, prawda? Wszystkie osoby, które dysponowały tak wielką mocą już
dawno gryzły piach, dlatego taką możliwość od razu odrzuciłam w najdalszy kąt
świadomości.
Sasuke
posłał mi sceptyczne spojrzenie, pod którego naporem skurczyłam się do granic
możliwości. Skurczybyk był przerażający.
—
To niemożliwie, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Nie trzeba być mądralą,
żeby to wiedzieć, Haruno. — Zmarkotniałam przez jego słowa, uciekając wzrokiem
w las. Miałam jakąś nadzieję, że znajdę tam coś stokroć ciekawszego. Byle tylko
nie patrzeć w te, cholerne oczy. —
Idziemy! — rzucił nagle, przez co podskoczyłam w miejscu, zwracając głowę w
jego kierunku. Przez chwilę przyglądałam się jego oddalającym plecom, aż w
końcu truchtem pognałam za nim niczym wierna psina.
Właśnie
tak się czułam. Niczym ten kundel, którego mimo wszystko nie możesz się pozbyć,
choćbyś nie wiadomo jak bardzo chciał. Bo on zawsze wracał, kajał się u stóp
swojego pana, nie chcąc jego pieszczot. Wystarczyło mu mylne wrażenie
stabilizacji, spokojne spojrzenie pana, który poklepałby go po głowie, podrapał
za uchem, a później bez wahania spuścił kolejny łomot, za to, że nie zginął
gdzieś w drodze do domu. Niemal utożsamiałam się z tym kundlem; Sasuke nie
wracał przez tyle lat, a ja bezgranicznie go kochałam, co jakiś czas wyruszając
na poszukiwania pana swojego serca. Nie ważne, ile razy mnie odtrącał,
krzywdził psychicznie, nie potrafiłam go znienawidzić. Do tej pory byłam zwykłą
masochistką, ot Sakurą Haruno, która przez lata była zaślepiona przez jednego,
jedynego mężczyznę. Prawdopodobnie zwiedziona przyzwyczajeniem, kajaniem oraz
zamartwianiem się o Sasuke, przywykłam do takiego rytuału, przez co nie mogłam
wyobrazić sobie, siebie w innej roli.
Z
zamyśleniem przyjrzałam szarej koszuli. Na materiale wyróżniał się mały znak
Uchiha, znajdując się między łopatkami. Cholerne marzenie, którego od zawsze
pragnęłam, a które przerastało mnie do szpiku kości — Sasuke nosił na swoich
barkach ogromne brzemię, jednak wybrał samotną drogę. Taką, w której nie
mogliśmy mu pomóc, mimo wielkich chęci oraz jeszcze większych ambicji.
—
Jesteś stanowczo za cicho. — wtrącił Uchiha, wytrącając mnie z chwilowego
marazmu oraz nostalgii jaka mnie dopadła. Zwolnił swojego kroku, zrównując
nasze ciała, zmniejszając tym samym odległość, dzielącą nas od siebie. — To nie
wróży nic dobrego, nie w twoim przypadku.
Leniwie
podniosłam wzrok, przenosząc go na twarz Sasuke. Byłam niemal pod wielkim wrażeniem
tego jak się zmienił. Wcześniej, gdy wisiałam nad przepaścią, będąc ze śmiercią
stanowczo za blisko, nie mogłam przyjrzeć mu się dokładnie. Nie zauważyłam
bladej twarzy, która po upływie lat nieco się zmieniła, nabierając tym samym
wyraźniejszych rys. Tak naprawdę niewiele było w stanie mnie zaskoczyć, ale
Sasuke nadal był…Sasuke. Jego czarne spojrzenie przewiercało mnie, ignorując
wszystko inne, znajdujące się dookoła nas.
Głupiutka Sakura — pomyślałam, przyciągając
splecione dłonie do piersi. Nadal byłam cholernie głupia, tak bardzo podatna na
jego urok wewnętrzny, że nie byłam w stanie zauważyć wszystkich jego wad.
Również tego, że Sasuke bez względu na głupie sentymenty, w oka mgnieniu by
mnie wykorzystał, zdradził, a później podziurawił swoją kataną. Tylko po to,
żeby udowodnić mi, że nie miałam po co robić sobie złudnej nadziei. Z miękkimi
nogami, przyglądałam się oczom ukochanego, a może potwora, którego kochałam
ponad życie.
—
Sakura? — zapytał ponownie, pochylając się nade mną. Jego dłoń wystrzeliła w
kierunku mojej twarzy, z nie wiadomych przyczyn po prostu ją odtrąciłam,
wracając do rzeczywistości, z jaką przyszło mi się zmierzyć.
—
Co? — bąknęłam, trzymając ręce przy sobie. Stał stanowczo za blisko, jeśli nie
chciałam piszczeć jak mała dziewczynka, zakochana w nim po uszy, musiałam
zachować swoją własną przestrzeń osobistą.
—
Ciągle milczysz, a skoro to robisz, myślisz. Myślenie nigdy nie było twoją
mocną stroną. — Wzruszył ramionami, unosząc brew do góry. Poczułam się
doszczętnie zraniona jego brakiem wiary, we mnie.
To,
że milczałam nie oznaczało, iż nie miałam nic do powiedzenia. Bo miałam. Naszła
mnie przeogromna chęć wykrzyczeć mu wszystkie zarzuty jakie kierowałam w jego
kierunku. Choć nie miałam nawet po co zdzierać gardła, Uchiha, czy nie nadal
miał mnie daleko w poważaniu.
—
Staram się znaleźć wyjście z tej chorej sytuacji; nie mamy czakry, w dodatku
znajdujemy się w nieznanym miejscu. Nadal mam misję do wykonania, liczę, że
Shikamaru znajdzie jakieś wyjście. Żeby nas stąd wydostać. — Wzruszyłam
ramionami. Zawsze pozostawała mi nadzieja, musiałam nadal się jej usilnie
trzymać, jeśli nie chciałam zwariować.
—
Nikt cię nie nauczył, że musisz liczyć tylko na siebie? — zapytał cynicznie. —
Z tego miejsca nie ma wyjścia, jeśli słuchałaś wiadomości to powinnaś to
wiedzieć. Wioska wpuszcza do siebie ludzi, ale nie pozwala im wyjść.
Przełknęłam,
zalegającą w krtani gulę.
—
To, że czegoś nie widziano, nie oznacza, iż tego nie ma. Nie wiem, czy wiesz,
ale tak samo jest z potworami spod łóżka; niby ich nie widać, ale istnieją.
Gdzieś w odmętach naszej wyobraźni, Uchiha. — zawyrokowałam, rzucając mu
ostrzegawcze spojrzenie. Może byłam w nim ślepo zakochana, ale nie pozwalałam
robić sobie papki z mózgu. Nadal liczyłam na to jedno, jedyne wyjście.
—
To znaczy, że nadal wierzysz w bajeczki. Mimo, że podobno jesteś dorosła.
Wypuściłam
ze świstem powietrzę, przez nos. Jeśli tak miała wyglądać nasza wyprawa,
prędzej sama zadźgam się kunajem, niżeli pójdę za nim niczym wierna psia.